poniedziałek, 3 listopada 2014

Komu potrzebna reforma urzędów pracy?

Generalnie nikomu. A już na pewno nie tym, którzy pracy poszukują. Rzekomą poprawę miała przynieść nowelizacja ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, która weszła w życie w maju tego roku. Zgodnie z nowelizacją, w miejsce doradcy zawodowego i pośrednika pracy, wprowadzono doradcę klienta. Problem w tym, że jakby to stanowisko nie nazwać, pracy od tego nie przybędzie. 

Zgodnie z nowelizacją bezrobotni zostali podzieleni na trzy grupy. W pierwszej są osoby będące najbliżej rynku pracy, tj. takie, które są w stanie znaleźć same zatrudnienie. Po co im w takim razie urząd pracy? Tego zapewne nie wie nikt. W drugiej grupie, znajdują się osoby lekko oddalone od rynku pracy, potrzebujące przekwalifikowania, czy szkolenia. W trzeciej natomiast, są długotrwale bezrobotni, często z pogranicza wykluczenia lub wykluczone społecznie. I to te osoby są właśnie pod opieką doradcy klienta. Po prostu rewelacja. To chyba wymagało poważnej burzy mózgów.


Ponadto bezrobotni skarżą się na błędy w ich profilowaniu. To z kolei może być winą systemu komputerowego, który jest na bieżąco udoskonalany. I tak dalej, i tak dalej. Niekończąca się historia walki z bezrobociem ma się dobrze, a ustawodawca dopisuje wciąż nowe odcinki do tego ponurego serialu. Tyle tylko, że jeśli praca jest, to można ją znaleźć bez pomocy urzędników. 

Urzędy pracy należy zatem niezwłocznie zlikwidować, ponieważ nie są absolutnie nikomu potrzebne. Koszty utrzymania urzędów pracy w 2011 r. wyniosły 612 mln złotych. Za te pieniądze można by dopłacić pracodawcom po 2000 zł do uwaga 306 tys. stanowisk pracy!!! Rządowi ekonomiści uprawiają ekonomię socjalizmu w najczystszej postaci. Na załączonym obrazku możesz zobaczyć, że na rozwiązaniu problemu na pewno nie zależy rządowi, korporacjom i związkom zawodowym. Teraz już wiesz, dlaczego ten stan będzie podtrzymywany...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz