wtorek, 30 grudnia 2014

Tłumy ruszyły na poświąteczne wyprzedaże

Jak co roku po świętach, możemy zaobserwować wzmożony ruch w centrach handlowych. A to dlatego, że zaczyna się tzw. żer dla skner, czyli wyprzedaże. A to 20 proc. taniej, a to 50 proc. taniej, a nawet 70 proc. taniej - krzyczą wszechobecne reklamy. No to rusza lud na zakupy i kupuje to, czy tamto, potrzebne i niepotrzebne rzeczy. Częściej kupuje się oczywiście te niepotrzebne, ale handlowcy się cieszą i liczą zyski. 

W tym gorącym okresie, trudno znaleźć miejsce na parkingach centrów handlowych, a podobno w Polsce bieda, bezrobocie itd. Niestety w nieedukowanym społeczeństwie, chęć posiadania jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Generalnie ludzie biedni i tzw. klasa średnia chce posiadać już teraz, w tej chwili. Z kolei ludzie bogaci i edukowani finansowo trzy razy zastanowią się zanim coś kupią i rozważą, czy to na pewno jest im potrzebne. 


Niestety ludzie bombardowani nieustannie reklamami w mediach, na ulicy, w środkach komunikacji itd. ulegają i poddają się owczemu pędowi ku zakupom. W większości przypadków, ludzie kupują na wyprzedażach rzeczy bez których by się spokojnie obeszli, ale przecież szkoda zmarnować takie "okazje". 

Te tzw. okazje, mają na celu wygenerowanie ruchu w sklepie, ponieważ ruch generuje sprzedaż, a o to przecież handlowcom chodzi. Nawet jeśli sklep sprzedaje coś z dużą obniżką i tak na tym zarabia, a należy pamiętać, że nie wszystko jest w promocji. Zdarza się również tak, że właściwie cena towaru na wyprzedaży jest taka, jaka była wcześniej, ale działa magiczne słowo "wyprzedaż". 

Nawet nie wiesz ilu ludzi od marketingu pracuje nad tym, aby Cię drogi kliencie ściągnąć do sklepu. Gdy już przyjdziesz, raczej coś kupisz. Dopiero w domu, najczęściej po kilku dniach, tygodniach zastanawiasz się, po co w zasadzie ja to, czy tamto kupiłem? Pamiętaj, że kupujesz pod wpływem impulsu, emocji. Potem nie dziw się, że nie masz pieniędzy. Dlatego bądź ostrożny i rozsądny. Nadmierna konsumpcja nie przybliża Cię bowiem w żaden sposób do niezależności finansowej. 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Ceny paliw na stacjach biją kolejne rekordy

Kierowcy nie ukrywają radości z faktu, że od kilku miesięcy, ceny paliw systematycznie spadają. Niektórzy narzekają, że zbyt wolno i "wieszają psy" na właścicielach stacji benzynowych, przywołując w pamięci przypadki wzrostu cen w rafineriach, które niemalże od razu przekładają się na wzrost cen przy dystrybutorze. Czy aby na pewno to narzekanie jest uzasadnione? 

Otóż podobnie jak z płacami, to nie przedsiębiorca mało płaci, ale państwo dużo zabiera. Identycznie rzecz ma się w przypadku cen paliw. Lwią część (ok. 50 proc.) ceny paliwa stanowią podatki (VAT, akcyza i opłata paliwowa). Pozostała część, to koszt produkcji paliwa i niewielka marża stacji benzynowej. Marża stacji to mniej więcej 0,15-0,30 zł na litrze. Czy Twoim zdaniem to właściciel stacji drenuje kieszeń kierowcy?


Właściciele niektórych stacji mają problem, aby się utrzymać na rynku. Wyobraź sobie, że każdy samochód tankuje średnio 30 litrów paliwa, na którym stacja zarabia średnio 6 złotych. Jeśli takich samochodów tankuje w ciągu doby powiedzmy 200, daje nam to wartość 1200 złotych na dobę. Jeśli stacja pracuje na okrągło, może liczyć na 30 x 1200 = 36000 złotych.  Ale to dopiero przychód stacji. Od tego należy odliczyć wszystkie koszty jej funkcjonowania, które mogą wynosić kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie.

Dlatego też prawie każda stacja paliw, oferuje dodatkowe usługi w postaci mycia pojazdów, małego bistro, czy zakupów w sklepie, na których zarabia znacznie więcej niż na paliwie. Są oczywiście stacje, na których ruch pojazdów waha się w okolicach 1000 samochodów na dobę. Tam jednak wzrastają koszty zatrudnienia pracowników, do obsługi takiej liczby klientów. Tak więc nasze państwo kroi nas na podatkach zarówno w przypadku paliwa, jak również, gdy dostajesz na koniec miesiąca lichą pensję. Pamiętaj o tym!

piątek, 19 grudnia 2014

Najmłodsi emeryci żyją...w Polsce

To wcale nie jest żart. Wbrew obiegowym opiniom jak to źle się żyje w Polsce, emerytom okazuje się, że wcale aż tak źle nie jest. Źle dopiero będzie. Z danych GUS wynika, że aż 3 proc. osób otrzymujących emerytury mają mniej niż 54 lata. Jest ich dokładnie 160,8 tys. Spośród nich, 3,3 proc.nie ukończyło nawet czterdziestki!!! Są to osoby pobierające świadczenia z resortu spraw wewnętrznych, obrony i sprawiedliwości. Ale młodzi emeryci są też w ZUS. 

Okazuje się też, że świadczenia tych młodych emerytów cały czas rosną i wynoszą 64 proc. przeciętnej płacy, czyli nieco ponad 2 tys. złotych brutto. To najwyższy poziom od sześciu lat. Pozostali pracujący będą musieli na tych młodych emerytów pracować do śmierci! Przecież matematyka jest nieubłagana. Ktoś, kto pracował 15, 20 lub nawet 25 lat nigdy w życiu, nie odłożył nawet połowy tego, co będzie mu przez kilkadziesiąt lat wypłacane w formie emerytury.


Rozpad aktualnego, chorego systemu nieuzasadnionych przywilejów, jest tylko kwestią czasu. Żaden rząd od 25 lat nie zrobił z tym porządku. Młodzi widząc co się dzieje, wolą wyemigrować, niż pracować za 2000 złotych brutto, gdzie dostaną do ręki 1459,48 złotych,  państwo zabierze im prawie 955,32 złotych haraczu, a koszty dla pracodawcy wyniosą 2414,80 złotych. Pamiętaj, że to nie pracodawca Ci mało płaci, tylko pazerne państwo tyle Ci zabiera!

A obciążenia będą się zwiększać, ponieważ coraz mniej ludzi będzie odprowadzało podatki, a coraz więcej będzie pobierało świadczenia. To z kolei spowoduje kolejne fale emigracji oraz powiększenie szarej strefy. Skutki społeczne tej niesprawiedliwości systemu emerytalnego będą opłakane nie tylko dla przyszłych emerytów, ale także dla tych, którzy cieszą się teraz wysokimi emeryturami i przywilejami. A tak na marginesie, ludziom finansowo edukowanym, którzy oszczędzają i inwestują, emerytura od państwa w zasadzie nie jest w ogóle potrzebna. 

wtorek, 16 grudnia 2014

Za "radosną twórczość" SKOKów zapłacimy wszyscy

Upadłość SKOK Wołomin pochłonie jedną piątą Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Fundusz będzie musiał wypłacić klientom SKOK-u ponad 2 mld złotych. Będzie to największa jak do tej pory kwota wypłacona przez BFG. A kto się zrzuca na BFG? Banki. A skąd banki mają pieniądze? Ano od nas, klientów. A zatem wszyscy klienci banków, zapłacą za nieudolność i przekręty w SKOKach. 

Pech chciał, że od niedawna SKOKi zostały objęte kontrolą KNF, przed którą się tak zaciekle broniły (ciekawe dlaczego?). Gdyby nadal były poza kontrolą, tylko ich klienci mieliby problem. W tej sytuacji mamy wszyscy problem, bo ktoś za te przekręty musi zapłacić. Zanim nasze nieudolne państwo dojdzie do tego, kto powinien za to odpowiedzieć, pewnie wszystko zdąży się przedawnić. A może właśnie taki jest plan?


Przecież nie od dziś wiadomo, że SKOKi były i nadal są powiązane z politykami jednej partii. A tam gdzie styka się polityka z finansami i biznesem, kończy się to zazwyczaj jednym wielkim złodziejstwem, ale winnych nigdy nie ma. Skąd my to znamy... Amber Gold  przy tym, to fraszka. Ciekaw jestem jaka jest kondycja pozostałych SKOKów, bo jest ich sporo. Pewnie niedługo się dowiemy się o kolejnej upadłości. 

Na koniec października cztery na pięć kredytów SKOK nie było spłacanych. Liczba członków SKOK Wołomin to 80 tys., a wartość kredytów 2,4 mld złotych. Gwarantowane środki z BFG wypłacane są w złotych niezależnie od waluty w jakiej były deponowane do wartości 100 tys. Euro. Jak widać panowie w SKOKach bawią się świetnie na nasz koszt. Zamiast więc trzymać pieniądze w takich mafijnych instytucjach, lepiej je gdzieś zainwestować... 

niedziela, 14 grudnia 2014

10% wkładu własnego od 2015 roku, ale to nie wszystko

Czy to oznacza, że mając 30 tys. wkładu własnego kupimy mieszkanie za 300 tys.? Do wartości wkładu własnego, należy bowiem doliczyć jeszcze koszty transakcji. Taksa notarialna, prowizja za udzielenie kredytu (tę można skredytować), opłata sądowa i podatek PCC. W efekcie nasze 30 tys. może nie wystarczyć, a raczej na pewno nie wystarczy. Kupno mieszkania to niestety spory wydatek i należy również wziąć pod uwagę dodatkowe koszty.

Najwięcej przyszły kredytobiorca będzie musiał wydać na ubezpieczenie niskiego wkładu własnego oraz prowizję za udzielenie kredytu. Pierwsza z tych opłat opiewać może np. na 3 proc. od kwoty różnicy między posiadanym wkładem własnym a równowartością 20 proc. wyceny kupowanej nieruchomości (pobierana za trzy czy pięć lat z góry). Prowizja za udzielenie kredytu pochłania natomiast od 0 do 2 proc. kredytu.


W związku z podniesieniem od stycznia wymagań co do posiadania wkładu własnego, łączne wydatki związane z nabyciem modelowego mieszkania wzrosną. Zakup w 2015 r. wymagać będzie posiadania w gotówce kwoty o 14 250 zł wyższej niż w 2014 r. Zmiana wprowadzona rekomendacją może się okazać bardziej dotkliwa dla osób, które chciałyby kupić mieszkanie używane. W naszym przypadku łączne koszty zakupu wynieść mogą około 56 tys. w przypadku lokalu z drugiej ręki i 40 tys. - mieszkania nowego.

Dla porównania kupujący jeszcze w grudniu będą potrzebować 25,5 tys. na nowe lokum o wartości 300 tys. i prawie 42 tys. przy lokalu z drugiej ręki. Oczywiście, w praktyce wydatki te mogą być znacznie niższe - szczególnie dzięki negocjacji stawek opłat i prowizji z notariuszem, pośrednikiem lub bankiem. Trzeba się zatem zastanowić, czy stać nas na takie wydatki. Może lepiej pójść w stronę wynajmu? Wszystko zależy od sytuacji w jakiej się znajdujemy i charakteru naszej pracy. 

środa, 10 grudnia 2014

Ile wytrzymasz, jeśli od jutra przestaniesz zarabiać?

Takie pytanie stawiam w tym poście, aby uświadomić Ci różnicę, pomiędzy posiadaniem pieniędzy, a byciem bogatym, czyli niezależnym finansowo. Wielu ludzi łączy pojęcie bogactwa z dużą ilością pieniędzy na swoim rachunku bankowym, a to poważny błąd myślowy. To, że masz dużo pieniędzy w banku, świadczy tylko o tym, że dzisiaj masz ich tyle. Nie oznacza to w żadnym razie, że jesteś bogaty. Bogactwo i niezależność finansowa to stan, w którym pokrywasz wszystkie swoje wydatki z dochodu pasywnego.

Jeśli jutro stracisz pracę, albo Twój biznes zbankrutuje, ile czasu wytrzymasz? Jeśli trzy miesiące, to nie masz nawet minimalnej osłony finansowej, jeśli sześć - masz słabą osłonę, jeśli dwanaście - masz dobrą osłonę, a jeśli nie musisz się tym martwić, bo masz stały dopływ dochodu pasywnego - wtedy jesteś niezależny finansowo i możesz nazywać się bogatym


Aby to osiągnąć, nie wystarczy jednak mieć świetną pracę, albo dobrze prosperujący biznes. To tylko jeden z filarów podtrzymujących nasz dom. Drugim filarem są aktywa, ponieważ one generują dochód pasywny. Bez aktywów nigdy nie będziesz bogaty. Aktywa możesz budować, poprzez oszczędzanie i inwestowanie. Jeśli jednak nie oszczędzasz, ani nie inwestujesz, nigdy  nie będziesz niezależny finansowo.

Co więcej, potrzebna jest również edukacja finansowa. Jeśli to, co tutaj przeczytałeś jest dla Ciebie nowe, oznacza to, że powinieneś zgłębić ten temat. Zarządzanie własnymi pieniędzmi jest kluczem do tego, aby przestać martwić się o emeryturę. Emerytura nie będzie Ci w ogóle potrzebna. Tylko nieedukowani ludzie myślą, że emerytura jest celem ich życia. A Ty zastanów się, kiedy chciałbyś przestać pracować dla pieniędzy, a skoncentrować na tym, co sprawia Ci przyjemność. Potem zrób wszystko, aby to osiągnąć.

wtorek, 2 grudnia 2014

Świąteczne szaleństwo zbliża się nieuchronnie

Jak co roku w grudniu, większość z nas popada w zakupowo-świąteczny kocioł. Oczywiście w jakiejś mierze jest to zapewne uzasadnione, ale gdyby się tak dokładniej przyjrzeć tej całej przedświątecznej sytuacji, to właściwie panuje tu stara polska zasada "zastaw się, a postaw się". Na dodatek dajemy się nabrać na wszechobecne reklamy, promocje, bonusy, gratisy itp. Konsumpcja przede wszystkim. 

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że często zapożyczamy się w bankach lub parabankach tylko po to, żeby się przez te kilka świątecznych dni najeść i napić ponad miarę. Chęć życia ponad stan, jest niestety źródłem poważnych problemów finansowych. Kredyty i pożyczki na konsumpcję, są najgorsze, bo najdroższe i na dodatek nie prowadzą do zwiększenia inwestycji, a jedynie służą do przejedzenia. 

 

Święta szybko miną, a pustka w portfelu pozostanie. Kredyty i pożyczki ciągną się tygodniami, jeśli nie miesiącami. Odsetki od takich kredytów wynoszą często kilkadziesiąt procent w skali roku. Może należałoby się zastanowić nad tańszym prezentem, albo też nad mniejszymi zakupami? Po co kupować tyle jedzenia? Część z tego często zostanie wyrzucona, bo wszystkiego pewnie się nie zje. Po co generować niepotrzebne koszty dla domowego budżetu?

Jest jednak z tym pewien kłopot. Zakupy to emocje. Dokonując zakupów kierujemy się głównie emocjami, a nie zdrowym rozsądkiem. Na to właśnie liczą specjaliści od marketingu. Oni doskonale wiedzą co zrobić, żeby klient kupił taki, czy inny produkt. Nasze oczy widzą i chcą to, czy tamto, chociaż tak naprawdę wcale tego nie potrzebujemy. Trzeba zatem wiele samozaparcia i rozsądku, aby nie wpaść w ten zakupowy kocioł, bo wydając zbyt wiele na konsumpcję, nie budujemy swojej wolności i niezależności finansowej.

sobota, 22 listopada 2014

Wybory, czyli kolejna kompromitacja Państwa

Chyba nikt w Polsce nie ma już wątpliwości, że to Państwo nie działa! Kompromitacja organów państwa sięgnęła zenitu. Panowie z Państwowej Komisji Wyborczej, nie pierwszy raz wykazali się skrajną ignorancją i brakiem profesjonalizmu. To jest niestety dość częsta przypadłość urzędników państwowych - zero wysiłku, niewielka wiedza i zero odpowiedzialności. 

W zasadzie nie powinno to nikogo dziwić. Jeśli na 3 miesiące przed wyborami ktoś zaczyna się zabierać za system informatyczny, to skutki takiej decyzji można było przewidzieć. Co robiła PKW przez całe 3 lata? Z pewnością brała pensje, ale chyba nic poza tym. I taki to smutny obraz Polski poszedł w świat. Może urzędnicy PKW powinni zająć się lepiej smażeniem frytek w McDonaldzie. Wtedy być może, niczego by nie zepsuli. 


Czy w takiej sytuacji obywatele mogą mieć zaufanie do Państwa? Co wybory, frekwencja jest coraz niższa, bo klasa polityczna jest totalnie nieudolna i skompromitowana. Dodając do tego nieumiejętność przeprowadzenia zliczania głosów w XXI wieku, mając do dyspozycji wszelkie zasoby informatyczne, zakrawa na kpinę. 

W mojej ocenie, wybory powinny obywać się przez internet. Skoro większość z nas korzysta z bankowości internetowej i wiele spraw również załatwia przez internet, nie rozumiem dlaczego, nie mielibyśmy głosować przez internet? Koszty przeprowadzenia wyborów spadłyby spokojnie o 90 proc. a ludzie nie musieliby wychodzić z domu. Można byłoby to połączyć z funkcjonującą już od pewnego czasu platformą ePUAP. Pytanie tylko, czy polska klasa politycznych pasożytów jest w stanie coś takiego zorganizować?

środa, 19 listopada 2014

Dorośli, ale w pokoju dziecięcym

Nawet co trzeci trzydziestolatek mieszka jeszcze z rodzicami. Wg Eurostatu, rośnie odsetek tzw. bamboccioni wśród Polaków w wieku 25-34 lata. Najnowsze statystyki pokazują, że już przeszło 43 proc. młodych ludzi, mieszka jeszcze pod jednym dachem z rodzicami. Jeszcze w 2005 roku było to ponad 36 proc. Pokazuje to jednoznacznie spadek usamodzielniających się.

Powodem oczywiście są z jednej strony niskie wynagrodzenia, a z drugiej strony wysokie w porównaniu do zarobków, ceny zakupu i wynajmu mieszkań. Generalnie rynek wynajmu mieszkań w Polsce, jest dość kiepski, a rynku mieszkań komunalnych w ogóle nie ma. Stąd również wynika problem mobilności Polaków, w kontekście relokacji w celu znalezienia zatrudnienia. Młodzi ludzie raczej decydują się na emigrację do krajów zachodnich, niż relokację wewnątrz kraju.


Wynika to poniekąd również z kalkulacji zakupu mieszkania na kredyt, czy kosztami wynajmu. Polacy wychodzą z założenia, że lepiej jest wziąć kredyt i spłacać przez 30 lat mieszkanie, które w końcu stanie się ich własnością, niż ponosić podobne koszty za wynajem mieszkania. Ci, co bardziej wygodni, wolą jednak mieszkać w swoim pokoju pod jednym dachem z rodzicami. W tym wypadku koszty utrzymania znacznie się zmniejszają nie tylko dla samych zainteresowanych, ale również dla ich rodziców. 

Powstaje jednak jeden mały problem, a mianowicie wspólne relacje. Często stanowi to niemałe wyzwanie dla obu stron, bo przecież każde pokolenie ma swoje wizje, zainteresowania i nawyki. Wszystko zależy od preferencji i zdolności do kompromisu, ale czasem sytuacja niestety zmusza młodych ludzi do takiego rozwiązania. Wydaje się, że ten problem jeszcze długo nie będzie rozwiązany. Politycy nie spieszą się przecież do ułatwiania życia swoim obywatelom, ale w każdych kolejnych wyborach zdajemy się o tym zapominać.

sobota, 15 listopada 2014

Galerie handlowe niszczą najemców?

Przeczytałem dziś opowieść człowieka, który wynajmował przez trzy lata powierzchnię handlową w jednej z galerii handlowych na śląsku. Opowieść kończy się smutno - długami, utratą zdrowia i bankructwem. Mało kto odwiedzając takie, czy inne centrum handlowe zastanawia się, ile czynszu płacą najemcy za poszczególne lokale handlowe. Okazuje się, że są to naprawdę grube pieniądze. 

Co więcej, zarządcy centrów i galerii handlowych nie są niestety uczciwi wobec swoich najemców. Tak przynajmniej można przeczytać w tym artykule. Okazuje się, że firmy Public Relation podają fałszywe dane dotyczące liczby potencjalnych klientów odwiedzających galerię. Liczby te są mocno zawyżone, a poza tym liczba odwiedzających nie przekłada się na liczbę kupujących. Wielu ludzi po prostu spędza wolny czas w centrum handlowym, ogląda, spaceruje, ale niewielu kupuje.


Jakby tego było mało, najemca płacił o 800 zł więcej czynszu, niż wynikało z powierzchni najmu. Rzeczywista powierzchnia była bowiem mniejsza od tej, wpisanej w umowie. Duży problem stanowi również okres na jaki galerie handlowe wymuszają zawarcie umowy. Minimum to 5 lat, ale zdarzają się przypadki, że nawet na 30 lat!!! Natomiast kary za zamknięcie sklepu wynoszą nawet 10 tys. złotych dziennie! Wielu przedsiębiorców wpadło w pułapkę zagrywek marketingowych i konsekwencją tego są długi, bankructwa, a nawet samobójstwa.

W galeriach panuje kult sukcesu. Jeśli komuś kiepsko kręci się biznes, to znaczy, że sam jest sobie winien. Galerie handlowe radzą wtedy, aby zmienić wystrój, personel, zintensyfikować reklamę itp. Wielu zaszczutych najemców szuka błędów u siebie i zastanawia się jak zwiększyć obroty. A tymczasem klientów jak na lekarstwo, mimo obiecujących biznesplanów zarządców galerii, ale czynsz trzeba płacić i to niemały. 

poniedziałek, 10 listopada 2014

75 tysięcy pożyczki na założenie firmy

Dzięki rządowemu programowi, realizowanemu wspólnie z Bankiem Gospodarstwa Krajowego, młodzi ludzie mający pomysł na własny biznes, ale nie posiadający własnego kapitału, będą mogli otrzymać niskooprocentowane pożyczki na założenie firmy. Wartość pożyczki to 75 tys. złotych, a oprocentowanie 0,56 proc. Czas spłaty wyniesie 7 lat, z możliwością rocznej karencji w spłacie. Pożyczka może być również przeznaczona na utworzenie miejsca pracy.

Rząd ma na ten cel przeznaczyć 500 mln złotych do 2021 roku. Pieniądze to jednak nie wszystko. Najważniejszy jest pomysł i wytrwałość w jego realizacji. Ponadto młodzi biznesmeni powinni przygotować się na drogę przez biurokratyczną mękę prowadzenia działalności w Polsce. Praktyka pokazuje, że ponad 90% start-upów upada w ciągu pierwszych dwóch lat działalności. Nie oznacza to jednak, że należy się od razu poddać, nie mniej jednak, należy to mieć na uwadze. 

 

Z podobnych programów skorzystało już wielu młodych ludzi. Niektórzy niestety nie dali rady, ale są tacy, którzy nadal prowadzą i rozwijają swój biznes. Bardziej przedsiębiorczy, próbują założyć firmę w Wielkiej Brytanii lub w innych krajach, gdzie obciążenia prawno-podatkowe są mniejsze niż w Polsce. Ludzie nieustannie będą poszukiwać tańszych i bardziej efektywnych rozwiązań dla swojego biznesu i nie ma w tym nic dziwnego.

Ale póki co, nie można się w naszym kraju spodziewać ułatwień w prowadzeniu biznesu, a wręcz przeciwnie. Ktoś przecież musi sfinansować koszty rozbuchanej administracji publicznej, katastrofalnej sytuacji systemu emerytalnego, wszelkich przywilejów branżowych i politycznych oraz nieudolności aparatu władzy w rządzeniu tym bajzlem. Co cztery lata mamy szanse zmienić pewne tendencje głosując w wyborach. Niestety ludzie nadal wolą słuchać obietnic, niż przyjąć do wiadomości konieczność radykalnych zmian, bez których wszystko niedługo się zawali.

piątek, 7 listopada 2014

Kasy fiskalne dosięgły lekarzy i prawników

Minister finansów podpisał rozporządzenie, które przewiduje wprowadzenie kas fiskalnych dla m.in. lekarzy, prawników, fryzjerów, warsztatów samochodowych i doradców podatkowych. Zdaniem MF, regułą powinno być ujawnianie obrotów na kasie i wydawanie paragonów. Resort finansów dąży do tego, aby odstępstw od ewidencjonowania obrotu na kasie fiskalnej było jak najmniej, ale zmiany wprowadzane są stopniowo.

Takiego posunięcia ze strony fiskusa można się było spodziewać. Zastanawia jednak fakt, dlaczego tak późno zdecydowano się wprowadzić takie zasady dla prawników i lekarzy. Czyżby lobby prawnicze i lekarskie straciło swoją moc? Czy też może poprzedni minister z jakichś powodów skrzętnie unikał takiego ruchu? Taksówkarze i handlujący marchewką na targu, mają już kasy fiskalne od dawna, gdzie mamy do czynienia z nieporównywalnie mniejszymi obrotami. Czyżby państwowa kasa świeciła pustkami? A może sejmowi nieudacznicy potrzebują więcej pieniędzy na swoje przywileje, pensje, biura poselskie, podróże służbowe itd?


Coś mi się wydaje, że to "tanie państwo" jest niestety coraz droższe. Dokładając do tego fatalną sytuację demograficzną, emigrację i powiększającą się szarą strefę, niedługo w tym worku budżetowym, pan minister może zobaczyć dno. Kłania się niestety polityka nieefektywnego, pazernego państwa, które nie potrafi stworzyć warunków do godnego życia swoim obywatelom, a powiększający się nieustannie aparat administracyjno-biurokratyczny, drenuje państwową kasę niemiłosiernie. 

Oczywiście z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej i równego traktowania prowadzących działalność gospodarczą, wprowadzenie kolejnym grupom kas fiskalnych jest posunięciem słusznym. Pytanie tylko, dlaczego dopiero teraz? 

środa, 5 listopada 2014

Polskie firmy mało płacą?

Wiadomo nie od dziś, że większość ludzi zarabia mało. Niektórzy mają nawet problem z dopięciem domowego budżetu. Pomijam oczywiście fakt, że wielu ludzi pracy nie ma, więc nie ma też mowy o jakimkolwiek zarabianiu. Problem jednak jest dużo bardziej złożony. Generalnie przecież ludzie chodzą do pracy, aby zarobić pieniądze. Niewielu znajdziemy takich, którzy pracują, bo lubią, a nie bo muszą. 

Często jest też tak, że firmy niestety nie doceniają swoich pracowników i płacą im zdecydowanie za mało. A za dobrą, wydajną i efektywną pracę powinno się płacić dobrze. Druga strona medalu, to horrendalne narzuty na płace, które ponoszą pracodawcy, ale również pracownicy. Aparat państwa niestety łupi etatowców na potęgę. Wiele zależy również od wielkości firmy oraz od branży, w której działa. Generalnie firmy małe płacą mniej niż korporacje. Jednak model pracy w obu przypadkach znacznie się od siebie różni.


Tak, czy owak, większość narzeka na swoje dochody. Należy jednak zwrócić uwagę nie tylko na wysokość zarobków, ale również na siłę nabywczą pieniądza. Ta w naszym kraju jest niestety słaba. Przecież Polak zarabiający 2000 zł netto, może kupić 400 litrów paliwa. Niemiec, może za 2000 euro kupić nieco ponad 1400 litrów paliwa. Polak może za 2000 zł pojechać sam, na niezbyt drogie wczasy poza sezonem. Niemiec za 2000 euro poleci na egzotyczne wczasy z całą rodziną. A zatem nie tylko wysokość zarobków determinuje nasz poziom egzystencji.

Na Filipinach, za 1600 zł miesięcznie da się przeżyć. Mając 4000 zł, można żyć bardzo dobrze na dość wysokim poziomie. Tak pisze o swoich doświadczenia dwóch Polaków, którzy wybrali ten właśnie kraj jako kierunek emigracji. Ale np. w Norwegii, piwo potrafi kosztować w przeliczeniu, nawet 50 zł. Tak więc wiele zależy nie tylko od tego ile się zarabia, ale również od siły nabywczej pieniądza w danym kraju. U nas niestety wygląda to dość mizernie. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Komu potrzebna reforma urzędów pracy?

Generalnie nikomu. A już na pewno nie tym, którzy pracy poszukują. Rzekomą poprawę miała przynieść nowelizacja ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, która weszła w życie w maju tego roku. Zgodnie z nowelizacją, w miejsce doradcy zawodowego i pośrednika pracy, wprowadzono doradcę klienta. Problem w tym, że jakby to stanowisko nie nazwać, pracy od tego nie przybędzie. 

Zgodnie z nowelizacją bezrobotni zostali podzieleni na trzy grupy. W pierwszej są osoby będące najbliżej rynku pracy, tj. takie, które są w stanie znaleźć same zatrudnienie. Po co im w takim razie urząd pracy? Tego zapewne nie wie nikt. W drugiej grupie, znajdują się osoby lekko oddalone od rynku pracy, potrzebujące przekwalifikowania, czy szkolenia. W trzeciej natomiast, są długotrwale bezrobotni, często z pogranicza wykluczenia lub wykluczone społecznie. I to te osoby są właśnie pod opieką doradcy klienta. Po prostu rewelacja. To chyba wymagało poważnej burzy mózgów.


Ponadto bezrobotni skarżą się na błędy w ich profilowaniu. To z kolei może być winą systemu komputerowego, który jest na bieżąco udoskonalany. I tak dalej, i tak dalej. Niekończąca się historia walki z bezrobociem ma się dobrze, a ustawodawca dopisuje wciąż nowe odcinki do tego ponurego serialu. Tyle tylko, że jeśli praca jest, to można ją znaleźć bez pomocy urzędników. 

Urzędy pracy należy zatem niezwłocznie zlikwidować, ponieważ nie są absolutnie nikomu potrzebne. Koszty utrzymania urzędów pracy w 2011 r. wyniosły 612 mln złotych. Za te pieniądze można by dopłacić pracodawcom po 2000 zł do uwaga 306 tys. stanowisk pracy!!! Rządowi ekonomiści uprawiają ekonomię socjalizmu w najczystszej postaci. Na załączonym obrazku możesz zobaczyć, że na rozwiązaniu problemu na pewno nie zależy rządowi, korporacjom i związkom zawodowym. Teraz już wiesz, dlaczego ten stan będzie podtrzymywany...

piątek, 31 października 2014

Emerytura w wieku 67 lat? To skrajny optymizm

Jeśli narzekasz jeszcze na niedawno wprowadzoną podwyżkę wieku emerytalnego do 67 lat, to muszę Cię niestety bardzo zmartwić. Otóż takich podwyżek będzie jeszcze kilka. Tak, to nie żart, ale bardzo prawdopodobny scenariusz. W Szwecji, rząd pracuje aktualnie nad projektem wydłużenia wieku emerytalnego do 75 lat. W Polsce brak skutecznych reform systemu emerytalnego już doprowadził do katastrofalnej sytuacji finansów publicznych.

Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest kilka, ale wśród najważniejszych można wymienić katastrofalną sytuację demograficzną, w związku z faktem starzenia się społeczeństwa oraz falę emigracji jaka przetacza się od paru lat. Kolejnym powodem jest niestety utrzymywanie wielu branżowych przywilejów emerytalnych


Jeśli ktoś przechodzi w wieku 45 lat na emeryturę i otrzymuje co miesiąc np. 2000 zł przez powiedzmy kolejnych 35 lat, to daje wartość 840 tys. złotych. Aby uzbierał się taki kapitał, ta osoba musiałaby przez 25 lat odprowadzać miesięcznie 2800 złotych składki (nie liczę zysków z procentu składanego, ale czegoś takiego w ZUSie nie ma). To jest przecież nierealne. W związku z tym do takich emerytur dopłaca  budżet państwa, czyli wszyscy podatnicy. Takich uprzywilejowanych osób w Polsce jest kilkaset tysięcy. 

Budżet państwa dopłaci w przyszłym roku do systemu emerytalnego ponad 42 mld złotych, a dochody budżetu to niecałe 300 mld. W 2019 roku będzie trzeba dopłacić już ponad 74 mld, w wariancie optymistycznym - w pesymistycznym 91 mld, czyli prawie 30 proc. całego budżetu!!! Jak myślisz jaki będzie skutek? Rząd będzie musiał podwyższać wiek emerytalny, drastycznie podwyższyć podatki, albo drastycznie obniżyć świadczenia emerytalne

Jeśli chcesz temu zaradzić, a nie bardzo wiesz jak, skorzystaj z formularza kontaktowego lub zostań moim subskrybentem. Nie ma przecież obowiązku pracy do wieku emerytalnego. W zasadzie wiele zależy od Ciebie.

środa, 29 października 2014

Żegnaj Polsko !

Z tymi słowami na ustach wyjeżdżają na emigracjęWyjeżdżają już nie tylko ci, którzy nie mają co robić w kraju. Nawet praca w Polsce już nie zatrzymuje. Obserwujemy coś, co można porównać do przewracającego się domina. Ludzie wyjeżdżają, radzą sobie i to działa na innych jak magnes. Tylko 17 na 100 dorosłych Polaków nie zastanawia się nad emigracją! Cała reszta rozważa taki krok. 

Jeszcze niedawno tzw. emigracja zarobkowa wyglądała następująco: tam, czyli w Anglii, Francji czy Norwegii zarabiali, a tutaj wydawali. Wyjazdy na stałe były raczej rzadkością, a większość wracała do kraju po roku, czy kilku miesiącach. Ten schemat emigracji jest już jednak nieaktualny, bo po pierwszej fali, która nastąpiła tuż po wejściu Polski do Unii Europejskiej, mamy kolejną – nieco inną i nawet bardziej szkodliwą dla państwa. W skrócie: wyjeżdżają wszyscy, nie tylko ci, którzy muszą. I zostają, bo życie w Polsce nie spełnia ich oczekiwań.


Sami emigranci zaznaczają, że nie planują już powrotu do kraju. Lekarz nie chce pracować w nepotycznej, hermetycznej i zawodowo rozleniwionej hierarchii, studentka zarządzania nie chce być zmuszona utrzymywać się za 1200 zł miesięcznie. Wszyscy chcą po prostu „lepiej” żyć. I nie chodzi tylko o zarobki. Dominują młodzi, do 35 roku życia. Znajdują tam pierwszą legalną, etatową pracę. Część, jeśli pracowała w Polsce, to dorywczo, najwyżej na umowy-zlecenia. Tam znajdują stabilizację, założą rodzinę i do tamtejszych szkół będą zapisywać swoje dzieci.

Co z tego ma Polska? Nic. Żadnych zysków. Emigracja to strata siły roboczej, wykształconej kadry, zysku PKB. Znane jest już zjawisko nazwane moral hazard problem. Osoby, które zarabiają, wysyłają pieniądze krewnym w kraju. Ci, mając poczucie stabilności finansowej, nie rozwijają się, przyzwyczajają się do tych pieniędzy, a to powoduje ich stagnację. To oczywiście znacznie przyspieszy demograficzną katastrofę i załamanie systemu emerytalnego. Za chwilę, trzeba będzie podwyższyć podatki i to znacznie. Inaczej cały system finansów publicznych, po prostu się rozleci.
 

poniedziałek, 27 października 2014

"Frankowcy" sięgną głębiej do kieszeni?

Co prawda kredyty we frankach szwajcarskich nie są już tak popularne i dostępne jak jeszcze kilka lat temu, ale kilkaset tysięcy rodaków, zaciągnęło swego czasu kredyty hipoteczne właśnie w tej walucie. Od jakiegoś czasu jednak, kurs franka wzrósł dosyć znacznie i dzisiaj sytuacja kredytobiorców, nie wygląda już tak korzystnie jak wcześniej, aczkolwiek oprocentowanie nadal jest bardzo konkurencyjne względem kredytu w PLN. 

30 listopada, odbędzie się w Szwajcarii referendum, które może odmienić oblicze świata finansów. Chodzi mianowicie o ograniczenie swobody banku centralnego i przywrócenie oparcia franka w złocie. Szwajcaria była bowiem ostatnim krajem, który zrezygnował z formy zabezpieczenia własnej waluty złotem. Stało się to dopiero w 1999 r., czyli 28 lat później, niż uczyniły to Stany Zjednoczone, wypowiadając wymienialność dolara na złoto

15 lat temu, złoto stanowiło 30% rezerw walutowych. Jednak pod wpływem Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Szwajcaria podobnie jak Wielka Brytania, zaczęła wyprzedawać rezerwy złota. W latach 2000-2005 sprzedano ponad 1,5 tys. ton.


Jeśli zatem referendum uzyska poparcie większości głosujących, SNB będzie musiał zwiększyć rezerwy złota przeszło 2,5-krotnie! Przy aktualnych cenach, oznaczałoby to konieczność zakupu 1,7 tys. ton złota, tj. ok. 60 proc. rocznego wydobycia. To z kolei doprowadziłoby do nagłego wzrostu ceny złota

Frank mający 20 procentowe zabezpieczenie w fizycznym złocie, najprawdopodobniej znacznie zyskałby na wartości, względem pozostałych walut, zabezpieczonych jedynie dobrym słowem swoich emitentów. Szwajcarska waluta umocniłaby zatem swoją rolę pewnej lokaty kapitału na niepewne czasy, równocześnie osłabiając zaufanie do euro, dolara i innych walut fiducjarnych. 

Pierwsze sondaże opinii publicznej wskazują na duże poparcie tej inicjatywy. Takie wyniki zmroziły nieco nastroje finansowego establishmentu nie tylko w Szwajcarii. Finansowe elity zapewne wezwą na pomoc zagraniczne "autorytety" w tej dziedzinie, aby zapobiec tej niewątpliwej rewolucji na rynku finansowym. A zatem już 1 grudnia możemy obudzić się w nowej finansowej rzeczywistości.


piątek, 24 października 2014

Jak oceniasz swoją sytuację materialną?

Takie pytanie postawił GUS uczestnikom badania. Ja powiedziałbym, że nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Jednak tylko 23 proc. respondentów było zadowolonych ze swojej sytuacji materialnej. Prawie 57 proc. uznało swoją sytuację za znośną, natomiast pozostałych 20 proc. stwierdziło, że jest ona słaba. Wynikałoby z tego, że sytuacja materialna nie jest najgorsza, mimo naszego narodowego sportu jakim jest narzekanie.

Pytanie postawiono jednak dość przewrotnie, posługując się stwierdzeniem "materialna", co wcale nie oznacza finansowa. Można wywnioskować, że chodzi tu raczej o dobra materialne typu telewizor, pralka, wyposażenie mieszkania i ogólnie rzecz ujmując dobra posiadane. Wszystkie te dobra materialne, mogły jednak zostać zakupione na kredyt! W takim przypadku pytanie o kondycję finansową, mogło dać zupełnie odmienne odpowiedzi. Posiadanie dóbr materialnych, a sytuacja domowych finansów mogą znacznie od siebie odbiegać. Jeśli bowiem finansujemy wszystko co się da poprzez kredyt konsumpcyjny, to nasza sytuacja daleka jest od ideału, a wręcz niebezpieczna!


Daleko bardziej ważniejsze pytanie, które GUS powinien zadać, to: "jaka jest Twoja wartość majątku netto". Najprościej mówiąc, to wartość całego Twojego majątku, pomniejszona o sumę Twoich zobowiązań (kredytów, długów, kar, niezapłaconych podatków itp.). Jest to najbardziej obiektywny miernik kondycji finansowej, ponieważ daje się konkretnie obliczyć. Pytanie "jaka jest Twoja sytuacja materialna, ma się podobnie do tego "jak Ci się żyje". To tylko subiektywna ocena i tyle. 

Zamiast podniecać się takimi dziwnymi GUSowskimi badaniami, należałoby naprawdę przyjrzeć się swoim finansom. Trzeba naprawdę zainteresować się edukacją finansową, jeśli nie chcemy pracować do śmierci. Dzięki temu można uniknąć problemów finansowych i stać się bardziej świadomym swoich finansów. Im wcześniej, tym lepiej!

środa, 22 października 2014

Wybrańcy narodu poparli oskładkowanie umów-zleceń

Państwo posłowie ze wszystkich klubów poparli propozycję ozusowania (czytaj: oskubania) umów-zleceń oraz dochodów członków rad nadzorczych. O ile tymi drugimi nie potrzeba się zbytnio przejmować, o tyle pozostałym nasza wspaniała władza zakłada kolejną pętlę na szyję. W zasadzie przypieczętuje ich los - los bezrobotnych lub pracowników zasilających szarą strefę. 

Argumenty jakiejś pani poseł o generowaniu istotnego kapitału z punktu widzenia przyszłych świadczeń emerytalnych lub rentownych wprawiły mnie w pusty śmiech. Kolejny argument, że to wyraz troski i krok w kierunku likwidacji tzw. umów śmieciowych wydaje się być równie zabawny. Posłowie, rzeczywiście mają nas za idiotów i myślą, że w nieskończoność damy się "dymać" rządowym bandytom.


Efekt tej decyzji jest łatwy do przewidzenia. Owszem tzw. umowy śmieciowe zostaną ograniczone, ale nie dlatego, że przeistoczą się w umowy o pracę, ale dlatego, że w ogóle ich nie będzie. Nie będzie dlatego, bo pracodawcy przestaną w ogóle zatrudniać, albo pensja będzie pod stołem, a praca na czarno. W niektórych branżach, czy profesjach już tak się dzieje i obie strony są zadowolone. 

Nikt z rządowych i sejmowych ignorantów nie pochyli się nad problemem i nie zastanowi nad przyczyną stosowania przez pracodawców tego typu umów. Przeciętnie inteligentny człowiek, pojmuje fakt, że praca w Polsce jest za droga, ponieważ jest zbyt wysoko opodatkowana. Zamiast rzetelnej analizy problemu, najłatwiej jest dorzucić kolejne obciążenia. Zapewne takie rozwiązania nie przyniosą spodziewanego efektu. Kolejne grupy młodych ludzi spakują się i wyemigrują, a pozostali będą pracowali "na czarno", jeśli w ogóle. 

poniedziałek, 20 października 2014

Przywileje - czyli rzecz o polskich "świętych krowach"

Największy kłopot ma z tym sektor publiczny, w którym praca jest dobrze płatna i w miarę stabilna. Zatrudnienie znajduje tam ponad 3 mln obywateli, czyli – wraz z rodzinami – ok. 6 mln wyborców. Z tego 1,8 mln stanowią pracownicy samorządu. Teraz już chyba nie jesteś zdziwiony, że Partia Oszustów ma takie poparcie? Zobacz ile grup zawodowych korzysta z PRL-owskich przywilejów.

  • Rolnicy - 1,3 mln 
  • Nauczyciele - 650 tys. 
  • Górnicy - 200 tys.
  • Policja - 100 tys.
  • Kolejarze - 80 tys.
  • Prokuratorzy - 6 tys.
  • Żołnierze - 120 tys.
  • Sędziowie - 10 tys.

Jeśli nie znajdujesz się wśród wymienionych, to z całą pewnością do nich dokładasz. Przywileje niestety kosztują i to sporo, a te grupy zawodowe na swoje przywileje nie zarabiają, a tylko ciągną pieniądze z budżetu państwa. Ty zaś drogi podatniku pracujący w sektorze prywatnym, płacisz coraz wyższe podatki, bo "świętym krowom" coś się rzekomo należy. Władza po prostu kupuje sobie w ten sposób krótkotrwały spokój, kosztem reszty społeczeństwa, zamiast zabrać się za gruntowne reformy tego bałaganu.

Przywilejów nie da się dłużej utrzymać. To garb z minionego systemu, uniemożliwiający dokonywanie reform strukturalnych, finansowych i w zakresie polityk sektorowych. W sytuacji niedopinającego się budżetu państwa, problemów z zadłużeniem, kryzysu demograficznego czy konieczności sprostania wyzwaniom cywilizacyjnym, trzeba wyjść z inicjatywą rozmowy na temat ograniczenia specjalnych statusów. Należy włączyć grupy interesu w struktury państwa i służby publicznej. Inaczej Polska będzie rozdzierana przez uprzywilejowanych pracowników, stale grożących walką w obronie swych nieuzasadnionych, sztucznie ustanowionych w PRL-u praw.

sobota, 18 października 2014

Przepłacone Pendolino na polskich torach

Co jakiś czas, media karmią nas coraz to nowymi sensacjami dotyczącymi Pendolino. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka, świetnie się prezentuje w środku i na zewnątrz, osiąga jak na polskie warunki zawrotną prędkość (tylko testowo oczywiście), no i generalnie jest cacy. Za jedyne 400 mln euro, pan minister od zegarków, zrobił nam wszystkim, za nasze własne pieniądze taki super prezent. Dzisiaj zostały odebrane pierwsze dwa pociągi i to bez zastrzeżeń, całkiem sprawne i nawet nie jest w nich nic popsute. Rewelacja!

Kolejarze chwalą się, że Pendolino będzie jeździć bardzo szybko. Z Katowic do Warszawy dojedziemy w 2 godziny i 34 minuty. Z tego co pamiętam, kilka lat temu pociągiem ekspresowym, jechałem na tej trasie 2 godziny i 35 minut. Naprawdę warto było wydać te 400 mln, bo będziemy całą minutę szybciej. Suuuper! Nic tylko pogratulować decyzji naszemu rządowi. 


W 1936 r. słynna Luxtorpeda pokonała trasę Kraków-Zakopane w 2 godziny i 18 minut, osiągając maksymalną prędkość 140 km/h. Pamiętajcie tylko, że było to 78 lat temu. Dzisiaj można by oczekiwać, że przecież w XXI wieku, taka podróż zajmie maksymalnie 1 godzinę i 30 minut. Niespodzianka! Dzisiaj zajmuje ponad 4 godziny!!! Chyba, że zdecydujemy się pojechać komunikacją zastępczą, czyli takie autobusowe Intercity w "zaledwie" 2 godziny i 45 minut. 

Wniosek jest jeden. Cofamy się w rozwoju, a raczej już się cofnęliśmy. Odpływ pasażerów z kolei do alternatywnych form transportu stał się faktem. Gdyby pociągi poruszały się ze średnią prędkością 160 km/h, całą Polskę można by przejechać w ok. 6 godzin. Obecnie trwa to co najmniej dwa razy dłużej, a w zimie nawet trzy razy dłużej. Deutsche Bahn zaoferowało przejazd na trasie Katowice-Warszawa w 2 godziny i 28 minut i to bez Pendolino

Ktoś powinien zostać za to wszystko oskarżony o rażącą niegospodarność! Myślę, że miliony zostały zmarnowane, ale zgodnie z narodową tradycją, nikt nie poniesie z tego tytułu konsekwencji. Bo przecież podatnicy grzecznie zapłacą i jeszcze będą się cieszyć, że władza kupiła im super pociąg...

środa, 15 października 2014

Stopy procentowe znowu w dół

Rada Polityki Pieniężnej kolejny raz obniżyła stopy procentowe. Decyzja o obniżce stóp nie była jednogłośna, a ekonomiści nie kryli zaskoczenia, tak dużą obniżką (0,5 proc.). Aktualnie to najniższy poziom w historii! To oczywiście dobre wieści dla kredytobiorców, spłacających kredyty w złotówkach, ale złe wieści dla tych, którzy chcą oszczędzać. Można powiedzieć, że to ruch w celu wspierania konsumpcji prywatnej. Coś w stylu "bierzcie kredyty", ale co potem? Znowu mamy promocję konsumpcji.

Zdaniem ekspertów przyczyną obniżenia stóp procentowych był fakt, że wskaźnik dynamiki cen konsumpcyjnych odbiega od celu inflacyjnego już o 2,8 pkt proc. Socjalistyczni ekonomiści szkoły Keynesowskiej błędnie uważają, że deflacja jest zjawiskiem szkodliwym dla gospodarki, bo zniechęca do zakupów i hamuje gospodarkę. W rzeczywistości deflacja jest niekorzystna nie dla gospodarki, tylko dla rządzących.


Gdy mamy inflację, część pieniędzy będąca w posiadaniu ludzi "wyparowuje" na rzecz państwa, natomiast przy deflacji jest odwrotnie. Choć zjawisko deflacji samo w sobie zupełnie niegroźne dla gospodarki, to mogą się nim martwić osoby i instytucje, które są silnie zadłużone. A największym dłużnikiem w naszym kraju, jest oczywiście polski rząd, który do niedawna musiał oferować wysokie oprocentowanie obligacji, żeby przyciągnąć inwestorów chętnych do ich kupna.

Przy deflacji dochody podatkowe rządu mogą być niższe od zakładanych, a ustalone przed laty odsetki od długu trzeba płacić w niezmienionej wysokości. Dlatego też NBP próbuje za wszelką cenę wymusić inflację i pomóc niejako w ten sposób rządowi w finansowych tarapatach. Polityka inflacyjna korzystna jest dla rządu, bo on pierwszy dostaje nowe pieniądze, zanim inflacja następuje, a zatem najwięcej zyskuje.

Napędzając inflację, rząd będzie miał więcej pieniędzy, aby rozdać Polakom, co wraz z większą dostępnością tańszych kredytów, krótkoterminowo napędzi koniunkturę. Długookresowo jednak doprowadzi to, do pogorszenia się wskaźników gospodarczych i finansów publicznych. Możliwym skutkiem może być mocniejsze załamanie gospodarcze. A wszystko to jak zwykle naszym kosztem. Trzymajmy się więc mocno i nie dajmy się zwabić tą wszechobecną konsumpcją.


poniedziałek, 13 października 2014

Nadal wierzysz, że będziesz miał z czego żyć?

Nie będę dziś dużo pisał, bo najlepiej przemawiają autorytety. Jeśli ktoś nie widział tego krótkiego materiału filmowego, to serdecznie polecam. Dr Andrzej Fesnak potwierdza to, o czym już nieraz pisałem. Mowa o tym, że jeśli sam nie zrobisz nic, dla zabezpieczenia swojej finansowej przyszłości, to po prostu skończysz marnie. I to nie jutro, za miesiąc, za rok, ale dzisiaj, tu i teraz musisz coś zrobić!


Czas odgrywa tu kluczową rolę. Ale musisz być świadomy, że trzeba coś z tym zrobić. Wiedzieć, a nie robić, to tak, jakby nie wiedzieć. Brak powszechnej edukacji finansowej nie tylko w Polsce, ale i na świecie powoduje, że ludzie nie wiedzą, co powinni robić, aby zapewnić sobie co najmniej bezpieczeństwo finansowe

Bombardowani reklamami, kuszeni kredytami i promocją konsumpcyjnego stylu życia, ludzie zakładają sobie pętlę długów na szyję. O oszczędzaniu i inwestowaniu cisza. Przy tak niewydolnym systemie emerytalnym, nie ma szans na jakiekolwiek pieniądze na starość. Zastanów się nad tym. Jeśli masz z tym problem, chętnie pomogę. Zapraszam do kontaktu. 


piątek, 10 października 2014

Nieedukowani nabierają się na raty "zero procent"

Chcesz kupić telewizor,  lodówkę albo pralkę na tzw. raty "zero procent"? W zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie. Miej jednak świadomość, że to zero trochę jednak kosztuje. Zastanawiasz się pewnie jak to możliwe, że zero procent może coś kosztować, ale niestety może i kosztuje. Zero procent to tzw. chwyt marketingowy, żeby wydawało Ci się drogi konsumencie, że dostajesz coś bez kosztów. W rzeczywistości tak jednak nie jest. To kredyt konsumpcyjny, który nigdy nie jest za darmo!

Po pierwsze, jeśli rzeczywiście nie ma kosztów odsetkowych, to z pewnością trzeba wykupić jakieś ubezpieczenie lub też dokonać jakiejś opłaty, tudzież zapłacić prowizję. Po drugie jeśli nie ma wymienionych opłat, to zapewne będziesz musiał wziąć kartę kredytową, za którą oczywiście zapłacisz. Po trzecie wreszcie, cały koszt kredytu może znajdować się w cenie towaru lub też będziesz musiał wykupić dodatkową gwarancję za kilkaset złotych. Skutkiem czego i tak koszt kredytu będzie oscylował wokół 20 procent.


W życiu niestety nikt za darmo niczego nie daje i czas, aby sobie to wbić do głowy. Zero procent istnieje tylko w naszej wyobraźni. Instytucje finansowe niczego nie robią za zero procent. Bardziej lub mniej świadomie, ludzie dają się złapać w różne pułapki marketingowe, które mają doprowadzić do sprzedaży towaru. Chcesz kupić telewizor? Kurcze, ale on kosztuje 6 tysięcy! Uprzejmy sprzedawca informuje, że przecież to tylko 200 złotych miesięcznie, mamy kredyt "zero procent" i za 15 minut załatwimy wszelkie formalności. Wychodzisz więc zadowolony z nowym telewizorem. 

Zastanów się jednak, czy na pewno ta rzecz jest Ci naprawdę niezbędna do życia. Najgorsze co możesz zrobić, to postfinansować zakupy! Inaczej mówiąc dziś posiadasz, jutro płacisz. Wpadasz wtedy w pętlę pasywów, tj. comiesięcznego rozchodu w postaci raty kredytowej. To pierwszy krok do problemów finansowych. Nieedukowani finansowo ludzie, chcą posiadać już w tej chwili. Bogaci, wolą odroczoną gratyfikację. Oni najpierw inwestują, później dopiero kupują rzeczy z zarobionych na inwestycji środków. Najczęściej z dochodu pasywnego. A jak to wygląda w Twoim przypadku?


środa, 8 października 2014

Mieszkanie w mieście, czy dom za miastem?

Właściwie wszystko zależy od preferencji, planów, marzeń i specyfiki naszej pracy. Generalnie jednak obserwuje się od kilku lat odpływ mieszkańców z miasta na wieś lub mniejszych miejscowości pod miastem. Dzieje się tak z prostego powodu - ceny mieszkań lub działek pod budowę domu w mieście osiągają kosmiczne wartości. Ponadto zgiełk miasta, korki, hałas niektórym z nas, zdecydowanie nie odpowiadają.

Większość miastowych, stara się jednak mieszkać jak najbliżej miejsca pracy, ale również stosunkowo blisko takich obiektów jak przedszkole, szkoła, sklep itd. Z jednej strony jest to jak najbardziej zrozumiałe. Cenimy swój czas i staramy się mieć go jak najwięcej dla siebie i dla rodziny. Wiele zależy również od charakteru naszej pracy, zawodu jaki wykonujemy, czy też biznesu jaki prowadzimy. Z drugiej jednak strony, któż z nas nie marzy o własnym domu w ciszy, spokoju i wśród sielskich, wiejskich widoków?


Ale jak to zwykle w życiu bywa, medal ma dwie strony. Koszty zakupu działki na wsi są kilkakrotnie niższe niż w mieście, koszt budowy domu w zasadzie nie różni się od kosztu zakupu 3-pokojowego mieszkania w mieście, a na dodatek mamy kawałek własnego terenu wokół domu. Są jednak pewne wady takiego rozwiązania. Po pierwsze, bez samochodu poza miastem nie damy rady funkcjonować. Po drugie dojazd do miejsca pracy może nam się wydłużyć i wzrosną nam zapewne koszty utrzymania pojazdu. Po trzecie możemy mieć problem z dostępnością do przedszkola, szkoły, centrum handlowego, czy też oferty kulturalno-rozrywkowej.

Każdy jednak, powinien rozważyć oba rozwiązania, zgodnie ze swoją aktualną sytuacją życiową, planami na najbliższe kilka lat i wtedy podjąć decyzję. Na pewno w lepszej sytuacji dla zamieszkania poza miastem, są ludzie tzw. wolnych zawodów oraz prowadzących biznesy, zwłaszcza w branży internetowej, marketingu internetowego oraz sieciowego. Jeśli nie znajdujemy się w tej grupie ludzi, może czas pomyśleć o zmianie profesji?

poniedziałek, 6 października 2014

Już za 40 dni, wybory samorządowe

W mojej ocenie to najważniejsze wybory, ponieważ decydujemy o kształcie naszego "własnego podwórka". Tutaj ważą się losy komunikacji, infrastruktury, częściowo oświaty, poziomu obsługi mieszkańców w instytucjach samorządowych oraz wiele innych aspektów, które codziennie nas dotykają. Decyzje, które podejmiemy, pozwolą nam określić tempo rozwoju naszego samorządu, czy będzie dobry klimat do życia, czy też trzeba będzie pomyśleć o "ewakuacji".

Dzisiaj władze samorządowe wielu gmin/miast, mają znaczny problem z odpływem mieszkańców. W zasadzie nie ma gminy/miasta, które nie odnotowałoby kilku, a nawet kilkunastotysięcznego spadku liczby mieszkańców w ciągu ostatnich kilku lat. Powodem jest przede wszystkim emigracja zarobkowa do krajów  Europy zachodniej, ale również emigracja wewnętrzna, związana z odpływem mieszkańców, którzy przeszli na emeryturę i postanowili wrócić do swoich rodzinnych stron. Zazwyczaj do małych miasteczek i wsi, gdzie z dala od zgiełku miasta, chcą odpocząć po latach aktywności zawodowej.

Wielu z was jest zrażonych wyborami i pewnie zastanawia się, na kogo zagłosować. Ale na wybory samorządowe iść trzeba, bo na tym polega demokracja. Najlepiej głosować na ludzi, których znamy, lub zna nasz znajomy, kolega, czy ktoś z rodziny. A to dlatego, że gdy będziemy mieli jakieś zastrzeżenia, zawsze będziemy mogli z tą osobą bez większego problemu porozmawiać. Z pewnością należy dobrze przemyśleć oddanie głosu na aktualnych radnych. Wielu z nich bardzo się zasiedziało do tego stopnia, że w zasadzie zapomnieli, kto i po co ich wybrał. Ich aktywność ogranicza się jedynie do pobierania diety i uczestniczenia w co bardziej interesujących bankietach, imprezach itd.

Ostrożnie należy podchodzić do ludzi z partyjnych układów poselsko-towarzysko-biznesowych. Są posłowie, którzy chcieliby wywierać duży wpływ i sterować swoimi partyjnymi kolegami radnymi. Zazwyczaj dbają oni tylko o interes partii, nie zaś samorządu lokalnego. Tak, czy owak powinniśmy trochę zainteresować się tym, kto będzie nas reprezentował przez najbliższe 4 lata. Pamiętajmy, że nie tylko prezydent czy burmistrz rządzi samorządem, ale również rada miasta. Wybierzmy więc rozsądnie.

sobota, 4 października 2014

W ciągu ostatnich 15 lat ZUS dostał 1,5 bln

Od kogo tyle dostał? Od nas drodzy podatnicy. Obciążenia płacowe w Polsce są wyższe, niż wpływy z VAT i akcyzy. To wszystko pochodzi ze składek 13,5 mln Polaków i pokazuje dobitnie skalę obciążeń w Polsce. W Polsce obciążenie składkami jest wyższe niż średnia w krajach OECD. Średnio wynosi 23 proc. kosztów pracy, a u nas 30 proc.

Jednakże składki to nie jedyny koszt, jakim jesteśmy obciążeni. Ze składek finansuje się 68 proc. wydatków FUS i 9 proc. FER (Fundusz Emerytalno-Rentowy w KRUS). Reszta pochodzi z dotacji i pożyczek. Do tego część składek za rolników, bezrobotnych, czy korzystających z pomocy socjalnej, jak również niektóre grupy zawodowe, jak np. górnicy, płacona jest z budżetu. To oznacza, że płacimy nie tylko za siebie, ale dodatkowo również za innych.


Wysokie składki i parapodatki są dużą częścią klina płacowego, a jest on jednym z bardziej istotnych czynników hamujących zatrudnienie. Zwłaszcza w formie umowy o pracę. Dziwią się zatem wszyscy, że pracodawcy nie chcą zatrudniać, a nawet jeśli, to na umowy cywilno-prawne. Na akcję zawsze jest przecież reakcja. 

To, co wielu ekonomistów powtarza od wielu lat o absurdalnie wysokich kosztach pracy w Polsce, nie trafia niestety to polityków. Powtarzając za Miltonem Friedmannem, jeśli Państwo płaci ludziom za to, że nie pracują, a każe wysokimi podatkami tych, którzy pracują, to nie ma się co dziwić, że mamy bezrobocie. 

środa, 1 października 2014

Jak najdalej od pracy w urzędzie

Żeby pracować w urzędzie lub podobnej instytucji trzeba być urodzoną biurwą. Stwierdzam to z całą powagą i stanowczością. Ktoś, kto jest zmotywowany, ambitny i ma jakieś cele w życiu, prędzej czy później (raczej prędzej) stamtąd ucieknie. Pomyślisz teraz, że przecież to świetna i stabilna praca. Pensja zawsze na czas, ciepełko w biurze, kawka, czas na pogaduszki, praca od ósmej do szesnastej, czy tam od siódmej do piętnastej i do domu. 

Teoretycznie wygląda to rzeczywiście świetnie. W praktyce jednak, to prawdziwa masakra. Urząd, to masakra dla kogoś, kto kiedyś pracował w porządnej prywatnej firmie lub prowadził swoją działalność. Ilość urzędowych przepisów, aktów prawnych, procedur, instrukcji, kodeksów itp. jest taka, że można trafić na oddział psychiatryczny z poważną depresją. Na dodatek to wszystko nieustannie się zmienia, tak średnio raz lub dwa razy w roku. 


A już ogromnych pokładów cierpliwości potrzeba, do współpracy z instytucjami centralnymi, agendami rządowymi, czy ministerstwami. Tam stopień biurokracji jest najwyższy. Niezliczone zestawienia, tabelki, statystyki, platformy wymiany danych, wprowadzanie danych do słabo działających systemów informatycznych to norma. Oczywiście liczba tych zestawień permanentnie się zwiększa, bo każdy urząd chce mieć te same dane w kilku miejscach. 

Nikomu generalnie nie życzę pracy w urzędzie chyba, że ktoś bardzo lubi grzebać w papierach i na rozkaz przełożonego pisać tony pism urzędowych, wypełniać tysiące tabelek i zestawień, aby jakaś biurwa z takiej, czy innej instytucji miała wszystko podane na tacy. Urząd to miejsce, gdzie trzeba uważać na to co się mówi i do kogo, bo możemy napotkać na krewnego naszego szefa, albo kogoś jeszcze ważniejszego. Urzędują więc biedni urzędnicy, przewracają te same papiery po stokroć i wypatrują lepszych czasów, które nie nadchodzą i niestety nigdy nie nadejdą. Na pewno nie w urzędach.

poniedziałek, 29 września 2014

Podatnicy dali w prezencie górnikom 100 mln

Tak. To nie żart, to polska rzeczywistość. Kolejny raz "święte krowy" dostaną w prezencie od wszystkich podatników 100 mln złotych. Wcale nie dlatego, że rozwiąże to problem, ale dlatego, że głośno krzyczą i wszystko im się należy. Wiadomo, że kopalnia Kazimierz-Juliusz i tak będzie przynosiła 3 mln strat miesięcznie. Wszyscy zrzucimy się na to, żeby górnicy dostali swoje barbórki, trzynastki i inne przywileje.

Jastrzębska Spółka Węglowa, również chce ograniczenia przywilejów w postaci deputatu węglowego dla emerytów górniczych i pracowników. W przypadku JSW, deputat ma formę pieniężną. Rocznie wypłaca się emerytom i rencistom 65 mln złotych. Firmy węglowe szukają jednak oszczędności, bo cały sektor jest w dramatycznej sytuacji - węgiel jest bowiem tani, a wydobycie coraz droższe. 


Niestety taki stan nie może trwać wiecznie. Nie tylko górnicy mieszkają w tym kraju. Jest wiele zawodów, które nie mają takich przywilejów i muszą sobie jakoś radzić. Mało kto w normalnej firmie dostaje dodatki, gdy jego firma jest pod kreską. To jest po prostu ekonomia socjalizmu i wkrótce doprowadzi do katastrofy. Górnicy sami sobie szkodzą, bo w dłuższej perspektywie czasu, budżet państwa nie będzie miał z czego dopłacać do nierentowych zakładów. Trzeba będzie zamknąć kopalnie definitywnie i żadne krzyki związkowców już nie pomogą.

Spotkanie żon górników u pani premier to jakaś kpina. Może żony hutników, kierowców, hydraulików i innych zawodów też pojadą do pani premier na kawkę? Przecież nikomu się nie przelewa i każdy chciałby mieć również takie przywileje, jak górnicy. Przecież konstytucja gwarantuje wszystkim równość w traktowaniu przez organy państwa czyż nie? 

niedziela, 28 września 2014

Bogaci się bogacą, a biedni stają się biedniejsi

Światowy kryzys finansowy niszczy ludzi, stosujących stare zasady rządzące pieniędzmi: idź do szkoły, znajdź pracę, pracuj ciężko, żyj skromnie, odkładaj pieniądze, Twój dom to Twoje aktywa, pospłacaj długi, inwestuj długoterminowo i dywersyfikuj swoje inwestycje. Ale ci, którzy posługują się nowymi zasadami, dziś zwyciężają.

Już w 2010 roku większość ludzi zdawała sobie sprawę, że panuje globalny kryzys finansowy. Niestety ludzie najczęściej nie wiedzą, co z tym zrobić. Coraz mocniej zaciskają pięści i czekają, aż kryzys minie, modląc się w duchu o to, by politycy jakoś sobie z tym problemem poradzili. Są ludzie, którzy zdają sobie sprawę z tego, że trzeba wprowadzić jakieś zmiany. Nie mają jednak solidnej edukacji finansowej i dlatego nie wiedzą co zrobić, ani co zmienić.




Problem w tym - jak mówi Robert Kiyosaki, że lata 2010-2020 będą najbardziej nieprzewidywalnym czasem, który zmieni historię świata. Ludzie trzymający się reliktów przeszłości - bezpieczeństwa pracy, oszczędności, własnego domu i funduszy emerytalnych - będą najbardziej narażeni na oddziaływanie finansowej burzy, która przetoczy się nad światem. 

Zasady rządzące pieniędzmi zmieniły się w 1971 r. Wtedy to, prezydent USA Nixon, zniósł zależność dolara od złota i w ten sposób dolar amerykański przestał być pieniądzem, a stał się instrumentem dłużnym. Po roku 1971 oszczędzający znaleźli się na pozycji straconej. Od tego momentu, dolar stracił 95 procent siły nabywczej, a utrata kolejnych 5 procent nie zajmie już zbyt wiele czasu. Dziś USA są największym dłużnikiem w historii świata. Ameryki nie stać już na utrzymywanie programów socjalnych. 

W epoce informacyjnej, gdzie bezpieczeństwo pracy i emerytura wypłacana do końca życia, nie są już gwarantowane, edukacja finansowa jest konieczna i niezbędna. Każdy z nas powinien mieć tego świadomość i zmienić myślenie o zarządzaniu swoimi finansami.

piątek, 26 września 2014

Kolejna gratka dla miłośników lokat

Jeśli ktoś z was preferuje oszczędzanie na lokatach bankowych, pojawiła się bardzo interesująca oferta. Oferta na 5+, czyli lokata na 5%, premia 55 + 5 zł oraz dodatkowo szansa na 5 x iPhone 6. Taką ofertę przygotował Meritum Bank, który wprowadza właśnie nową odsłonę "Lokaty na start"


  • Lokatę w Meritum Bank otwierasz w całości przez Internet. Zasilana jest przelewem z innego banku. Dane nadawcy muszą się zgadzać z danymi podanymi we wniosku.
  • Lokata oprocentowana jest na 5% w skali roku.
  • Lokata zawierana jest na okres dwóch miesięcy.
  • Na lokatę możesz wpłacić od 1000 zł do 10 000 zł.
  • Zerwanie lokaty przed upływem 2 miesięcy skutkuje utratą wszystkich odsetek.
  • Wraz z lokatą zakładane jest Proste Konto Osobiste w Meritum Bank. Konto jest bezpłatne (0 zł za otwarcie i prowadzenie, 0 zł za wypłaty ze wszystkich bankomatów w Polsce, 0 zł za wydanie i obsługę karty debetowej, 0 zł za przelewy krajowe) – prosty układ. Na to konto wypłacana będzie premia.
  • Jeśli do 3 grudnia 2014 r. utrzymasz na lokacie lub na koncie ROR co najmniej 1000 zł, to Comperia – partner Meritum Bank w tej promocji – wypłaci Ci jednorazowo 55 zł premii (nieopodatkowanej!). Ta premia wypłacona zostanie tuż przed Świętami – do 24 grudnia 2014.
  • Jeśli dodatkowo ściągniesz na swój telefon aplikację mobilną Meritum Banku, zalogujesz się do niej i wykonasz mobilnie przynajmniej jeden przelew (do 30 listopada 2014), to dostaniesz dodatkowe 5 zł premii, czyli na Twoje konto trafi premia w łącznej wysokości 60 zł. Może to być również przelew wewnętrzny pomiędzy Twoimi kontami.
  • Ponadto bank przygotował fajne nagrody rzeczowe. Przy niewielkim dodatkowym zaangażowaniu i odrobinie szybkości, można wygrać jeden z pięciu telefonów iPhone 6.

środa, 24 września 2014

Kompania Węglowa chyli się ku upadkowi

Wygląda na to, że żarty się skończyły. W ubiegłym roku spółka miała ponad 1 mld złotych straty na samej sprzedaży węgla. Obecna sytuacja pozwoli Kompanii funkcjonować jedynie do grudnia. Jeśli nic się nie zmieni, na początku przyszłego roku zarząd będzie musiał złożyć wniosek o upadłość. W konsekwencji zagrożonych będzie 47 tys. miejsc pracy. Wcale nie lepsza jest sytuacja w Katowickim Holdingu Węglowym. Import węgla z Rosji dodatkowo pogłębił fatalną sytuację branży.

Winę za obecną sytuację branży ponoszą wszystkie zainteresowane strony. Po pierwsze wszystkie rządy po kolei, nie zrobiły absolutnie nic, żeby sytuacja zmierzała ku normalności. Był to spektakl nieustannego uginania się pod presją związków zawodowych, brak długoterminowego myślenia i polityki twardej ręki. Po drugie niezliczone centrale związkowe z wysokimi pensjami i przywilejami związkowców kosztują miliony! Po trzecie przywileje samych górników, to kolejne miliony. Po czwarte wreszcie, niekorzystna sytuacja na rynku światowym i wysokie ceny krajowego węgla powodują, że kupujemy węgiel importowany, bo jest po prostu tańszy.


Związki zawodowe uparcie jednak walczą o utrzymanie przywilejów i nie zgadzają się na żadne redukcje. Bony, deputaty, mleko, kredkowe, barbórka, trzynastka, posiłki regeneracyjne itd. Co więcej, deputaty dostają nawet emeryci, co jest absolutnym nieporozumieniem. Nie ma drugiej branży z takimi postkomunistycznymi przywilejami! Która firma wytrzyma takie koszty? ŻADNA!!! 

Już czas aby związkowcy, zdali sobie sprawę, że doszli do ściany. Rzekome dbanie o interesy pracowników można włożyć między bajki. Związkowcy dbają głównie o to, żeby im było dobrze i wygodnie. Minęły już czasy, kiedy górnikom wszystko się należało. Rzeczywistość od 25 lat jest już inna i czas najwyższy przyjąć to do wiadomości. Ludzie, którzy otrzymują po 1500 zł emerytury muszą sobie sami węgiel kupić, a górnicy z emeryturami powyżej 3000 zł jeszcze mają czelność wymagać deputatów? To już nawet jest brak elementarnej przyzwoitości.

Ekonomia jest niestety nieubłagana. Podatnicy dopłacili i nadal dopłacają do branży górniczej setki milionów złotych. Wydajność górnika też pozostawia wiele do życzenia, chociaż wiele czynności zostało zmechanizowanych. Bez radykalnych reform i cięć przywilejów, Kompania Węglowa wkrótce upadnie i nawet manifestacje w Warszawie niczego już nie zmienią.

poniedziałek, 22 września 2014

Następne pokolenie jest już stracone

Pokolenie dzisiejszych nastolatków, którzy za kilka lub kilkanaście lat będą decydować o swoim życiu, jest bardzo słabo do tego przygotowane. A wszystko to dzięki postępowi technologicznemu, zbyt wygórowanym oczekiwaniom oraz rodzicom, którzy wyręczają we wszystkim swoje pociechy oraz promują konsumpcyjny styl życia.

Młode pokolenie przyzwyczajone zostało do tego, że w zasadzie wszystko im się bezwarunkowo należy. Przecież w szkole muszą się pokazać w najmodniejszych ciuchach, w butach za 300 złotych, koniecznie z najnowszym modelem smartfona, ewentualnie tabletem. Z nauką jednak są coraz większe problemy. Ostatnie matury pokazały jaki jest poziom wiedzy nastolatków, choć z roku na rok wymagania są obniżane. Poziom nauczania leci "na łeb, na szyję".


Wymagać dzisiaj czegokolwiek od nastolatka, to jakby splamić jego honor. Jak to, trzeba coś zrobić? Pomóc w czymś? A jak to się w ogóle robi? Rodzice biegają do rana do wieczora, żeby ich pociecha miała wszystko co najlepsze. A pociecha tylko wymaga, chce, oczekuje, krytykuje i jest jej wiecznie mało. Ale to jest tylko i wyłącznie wasza wina, szanowni rodzice. 

W taki sposób kreujecie życiowych inwalidów, ludzi bez zainteresowań, bez celu w życiu, bez ambicji, roszczeniowych, nie dających nic od siebie w zamian. Za kilka lat, wasze pociechy nie będą sobie potrafiły poradzić z prostymi problemami. Zamknięci w swoim elektronicznym świecie już mają problemy z komunikacją interpersonalną. Nie potrafią rozmawiać z innymi, argumentować i precyzyjnie formułować myśli.

Myślę, że nasza cywilizacja powoli się kończy. Mało kto potrafi racjonalnie korzystać ze zdobyczy cywilizacji. Nakładając na to konsumpcyjny styl życia, wysokie wymagania jeśli chodzi o standard życia oraz słabe perspektywy rynku pracy, nie wróżę nam nic dobrego. To już nie jest pokolenie zahartowane życiowo, silne psychicznie i mające precyzyjnie określony cel w życiu.

piątek, 19 września 2014

Ile wolności, tyle odpowiedzialności

Stowarzyszenie "przywiązani do polisy" zarzuca Komisji Nadzoru Finansowego bezczynność wobec rzekomo nieuczciwych praktyk stosowanych przez ubezpieczycieli. A rzecz dotyczy polis ubezpieczeniowych z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym (UFK). Chodzi o to, iż kupując taki produkt, trzeba mieć świadomość, że wycofanie się z niego przed czasem umownym, skutkuje potrąceniem przez ubezpieczyciela sporej części wpłaconych składek

Wielu klientów, zgodziło się na takie warunki podpisując stosowny wniosek i wpłacając składkę. Teraz nagle im się odwidziało i robią awanturę, że to bezprawne, że są pokrzywdzeni i w ogóle. Rzeczywiście zdarza się, że fundusz nie zarabia tyle ile byśmy oczekiwali, a czasem nawet traci, ale to właśnie jest jego specyfika. To nie lokata bankowa, tylko produkt inwestycyjny długoterminowy, gdyby ktoś zapomniał. Inwestując na giełdzie można zyskać, ale również i stracić! Jeśli ktoś się nastawia na szybki zysk, spekulację lub na bezpieczeństwo, to musi wybrać inny produkt.

Giełda w Pradze już kiedyś miała być nasza 

Podobna afera miała miejsce jakiś czas temu i dotyczyła kredytów we frankach. Komuś nie spodobało się, że kurs franka wzrósł o prawie 50 proc. i postanowił spróbować wykręcić się z umowy. Każdy przeciętnie inteligentny człowiek wie, że kredyt walutowy wiąże się z ryzykiem kursowym, co zapewne jest zapisane w umowie kredytowej. O co więc chodzi? Powinniśmy mieć raczej pretensje do siebie, że sami tak zadecydowaliśmy. 

Należy pamiętać, że czasy państwa opiekuńczego już minęły. Każda decyzja podejmowana przez Kowalskiego jest jego decyzją i on za nią odpowiada. Oczywiście zdarzają się nieuczciwi i niekompetentni doradcy, ale nie oznacza to, że mamy się zwalniać z myślenia! Wszyscy chcieliśmy przecież wolności, no to teraz ją mamy. A ile wolności, tyle odpowiedzialności!

środa, 17 września 2014

Państwo jest najgorszym zarządcą

Ostatnio w mediach pojawiły się niezbyt pochlebne opinie o powołanej do życia spółce Polskie Inwestycje Rozwojowe. Spółka miała rozruszać duże inwestycje w Polsce, a jak do tej pory przez prawie dwa lata podpisano aż jedną umowę. Podobno nie jest jednak tak źle, ponieważ zaakceptowano już osiem innych kontraktów, a 53 inne inwestycje są w fazie analiz. Super! Cieszymy się bardzo. Prezes spółki, zainkasował w tym czasie ponad 1,2 mln złotych pensji. 

Ten przykład jak i wiele innych, świadczy dobitnie o tym, że gdy Państwo bierze się za tworzenie spółek, to nic dobrego nie może z tego wyniknąć. Państwo generalnie nie powinno tworzyć żadnych przedsiębiorstw, gdyż polityka zwykle bierze górę nad ekonomią i zdrowym rozsądkiem. W gospodarce rynkowej, przedsiębiorstwa i miejsca pracy, tworzą przedsiębiorcy, nie Państwo. Państwo powinno zapewnić klimat i warunki do tego, aby ludzie chcieli tworzyć miejsca pracy i zakładać firmy.  


Podobnie sytuacja wyglądała ze spółką PL2012, która to miała zapewnić odpowiednią organizację EURO 2012. Stadion Narodowy budowany przez prywatnych inwestorów, kosztowałby niecały 1 mld złotych. Stadion budowany przez Państwo, kosztował prawie 2 mld złotych. Takich przykładów jest niestety więcej, co świadczy jak najgorzej o Państwie, jako zarządcy i gospodarzu.

Gdyby policzyć zmarnowane miliardy złotych przy wszystkich inwestycjach prowadzonych przez Państwowe spółki, dodać do tego przekręty przy budowie autostrad i dróg ekspresowych w Polsce, mogłaby nam wyjść wartość deficytu budżetowego. Pytanie tylko, gdzie Ci wszyscy urzędnicy, odpowiedzialni za ten stan rzeczy i jaka jest ich przydatność dla Państwa

poniedziałek, 15 września 2014

Wielu młodych wciąż mieszka z rodzicami

Podobno trzech na czterech młodych Polaków w wieku 18-35 lat, nadal mieszka z rodzicami. To ponad dwukrotnie więcej niż w sąsiednich Niemczech. Powodem takiej sytuacji jest niewątpliwie brak stabilizacji finansowej, niepewność na rynku pracy oraz konieczność podjęcia ryzyka związanego z "pójściem na swoje". Samodzielność wymaga dużego wysiłku, a po co się wysilać, skoro u rodziców jest wygodniej i taniej.

Duża część rodziców, przechowuje swoje dzieci pod kloszem najdłużej jak się da. Próbują niejako ochronić je przed tzw. "złem tego świata", robiąc im przy tej okazji krzywdę. Brak samodzielności i przedsiębiorczości w końcu się zemści. Niezaradni życiowo ludzie zderzą się z brutalną rzeczywistością. A rodzice wiecznie żyć przecież nie będą. Dlatego nie pochwalam takich praktyk. Uważam, że już nastolatków należy uczyć samodzielności, odwagi, poszukiwania okazji, wyrażania i argumentowania swojego zdania itd. 

http://vrota.pl/wp-content/uploads/2014/04/maminsynek2.jpg 

Oczywiście można podnosić argument o bezrobociu, braku perspektyw itd. Głównie chodzi jednak o to, że człowiek mało obrotny i niesamodzielny nawet w sprzyjających warunkach sobie nie poradzi. Co mają powiedzieć pokolenia, które przeżyły koszmar II wojny światowej? Czy oni żyli w łatwych czasach? Ale wtedy nikt nikomu nie podawał niczego na tacy, trzeba było się nieźle nakombinować, żeby przeżyć.

Kolejne pokolenia wychowały się w już w innej epoce. Stąd mają wyższe wymagania od życia, niewiele dając w zamian. Wielu jest zupełnie niesamodzielnych. Wychodzą z założenia, że coś im się należy. Pytanie tylko co, od kogo i dlaczego im się należy? Stare dobre przysłowie brzmi: "jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz".

piątek, 12 września 2014

Składki ZUS przedsiębiorców znowu wzrosną

Prawie 1100 zł zapłacą przedsiębiorcy składki ZUSowskiej w 2015 r. Wzrost haraczu już chyba nikogo nie dziwi. Tak wynika przecież z założeń ustawy budżetowej, która zakłada wzrost średniego wynagrodzenia do 3959 zł brutto. To na tej podstawie liczy się składkę ZUS dla prowadzących działalność gospodarczą. 

Największą bolączką obecnego systemu jest nie tylko wysokość składek, ale także fakt, że trzeba je płacić niezależnie od osiąganego dochodu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w płacąc ponad 12 tys. rocznie nic w zasadzie z tego nie mamy, a już o emeryturze nie ma co marzyć. Pchamy zatem pod przymusem ustawowym, pieniądze do państwowej czarnej dziury.


Nie ma się zatem czemu dziwić, że coraz większa liczba przedsiębiorców rejestruje swoje firmy np. w Wielkiej Brytanii. Nie dość, że procedura rejestracji spółki jest krótsza, to na dodatek koszty stałe zamykają się w okolicach 400 zł miesięcznie. Co więcej, z tej niewielkiej składki można jeszcze liczyć na jakieś świadczenia. Widocznie jak się chce, to się da stworzyć warunki do prowadzenia biznesu, ale niestety nie w Polsce. 

Brak możliwości wyboru, to kolejny mankament tego chorego systemu. Zmuszanie wszystkich do płacenia haraczu jednej, na dodatek nieefektywnej i bankrutującej instytucji jest absolutnym nadużyciem. Każdy powinien mieć możliwość decydowania o tym, co dzieje się z jego pieniędzmi